Pogrzeb mojego męża, Ernesta, był najspokojniejszym dniem w moim życiu. Tam, obok świeżo wykopanej ziemi, która pochłonęła czterdzieści dwa lata mojego życia, zawibrował mój telefon. Wiadomość od nieznanego numeru przeszyła lodowaty dreszcz mojej pogrążonej w żałobie duszy.
Żyję dalej. To nie ja jestem w trumie.
Mój świat, już i tak rozbity, rozsypał się w pył. Ręce trzęsły mi się tak mocno, że doprowadziły do wysłania odpowiedzi. Kim jesteś?
Reakcja zaparła mi dech w piersiach. Nie można powiedzieć. Patrzą. Nie ufaj naszemu synonimowi.
